Krótka historia piractwa komputerowego w Polsce.

Po pierwsze w latach 80-tych pojęcie piractwa nie było w PRL w ogóle znane. W tamtych czasach ochrona praw autorskich praktycznie nie istniała. Po drugie komputery były wtedy tak niszą że nikt “poważny” nawet nie myślał kategoriami autor-twórca. Gry po prostu były. Nie chroniło ich żadne prawo. Jeśli miałeś do nich dostęp i potrafiłeś je duplikować na kasety czy dyskietki to zarabiałeś na tym i byłeś postrzegany bardziej jako przedsiębiorca niż złoczyńca który okrada twórców. Powiem więcej. W tamtych latach pirat był personą. Kimś kto miał poważanie i wszyscy chcieli się z nim zaprzyjaźnić lub przynajmniej zakolegować. Przynajmniej ci którzy mieli komputery.
Musicie zdać sobie też sprawę z tego że w naszym kraju nie BYŁO LEGALNYCH KOPII GIER. Po prostu w PRL nikt nie zajmował się wydawaniem legalnego oprogramowania.
Wyobraźcie sobie że w sklepach Centralnej Składnicy Harcerskiej można było od ręki kupić pirackie gry na ZX Spectrum. Nikt nie robił z tego problemu. Tak wyglądały wtedy realia.
Oprogramowanie początkowo można było kupić w różnych sklepach czy komisach które zajmowały się handlem sprzętem RTV. Każdy kto żył w tamtych latach pamięta takie sklepy które oferowały sprzęt normalnie niedostępny na rynku. Wszystko było oczywiście piekielnie drogie ale to właśnie takie sklepy zaczęły jako pierwsze rozprowadzać kasety z grami na 8-bitowce.
Tyle że sklepy takie istniały tylko w dużych miastach. Zaraz później pojawili się pierwsi piraci na giełdach elektronicznych. W Krakowie pod “Karlikiem a w Warszawie na Grzybowskiej. W tamtych latach giełdy RTV wyrastały jak grzyby po deszczu w każdym większym mieście. Były one mekką kaseciarzy (czyli użytkowników magnetowidów VHS) ale bardzo szybko pojawili się tam komputerowcy którzy byli na tych giełdach bohemą. Obrotem kasetami mógł się zajmować każdy ale komputery w tamtych czasach spowijał nimb tajemniczości. Aby kopiować oprogramowanie trzeba było mieć także wiedzę którą miał wtedy mało kto.
Skąd braliśmy wtedy nowości? Ja dostawałem co kilka miesięcy kasety od kuzyna z Anglii i wielu podobnych do mnie młodych piratów pozyskiwały nowości w podobny sposób. Wtedy nie było żadnego spółzawodnictwa. Wszyscy się znali i chętnie wymieniali programami. Popyt był tak olbrzymi że nikt nie martwił się o to że zabraknie mu klientów. Każdy miał też swój sposób na prowadzenie interesów. Jedni nagrywali gotowe zestawy na kasety i wystawiali je na giełdzie. Inni robili spisy i w sobotę zabierali kasety od klientów a w niedzielę przynosili im już nagrane z grami. Jeszcze inni przyjeżdżali na giełdę z komputerami i nagrywali na miejscu (!). A byli też tacy (między innymi ja) którzy hybrydowo łączyli te sposoby w jeden uniwersalny model.
Początkowo każdy specjalizował się w oprogramowaniu na komputer który posiadał. Ja rozpoczynałem przygodę od Atari i ZX Spectrum. Z biegiem czasu jednak każdy się rozwijał i kupował nowe komputery i rozszerzał swoją ofertę. Jak już wspomniałem klientów było tak wielu że nie było siły aby ich wszystkich obsłużyć w ciągu dwóch dni. Dlatego wielu piratów rozdawało zaufanym klientom swoje adresy domowe i prowadzili swoją działalność także w tygodniu. Wtedy ktoś obrotny wpadł na pomysł że przecież można by otworzyć sklep z grami i tak właśnie zrobił. Pierwszym takim sklepem który kojarzę był “Mapasoft” w Krakowie przy ul. Zwierzynieckiej. To był hit. Ten sklep zawsze był pełen ludzi. Dzieciaki chodziły do Mapasoftu na wagary. Jeszcze przed jego otwarciem kłębiły się przed nim tłumy młodych ludzi. I tak aż do zamknięcia. Mapasoft był chyba też pierwszy jeśli chodzi o przeróbki magnetofonów do Atari na system Turbo.

Czym było turbo do Atari? Bolączką tego kompa było to że przeciętna gra wgrywała się na nim około 10 minut. Były tez takie gry jak np. Silent Service które wgrywały się PÓŁ GODZINY (!). I chłopaki z Mapasoftu (sami albo skopiowali go od kogoś) stworzyli przeróbkę magnetofonu XC-12 która przyspieszała ten proces o 70-90 procent. Takie samo rozwiązanie było już wtedy na Commodore za pomocą kartridża Action Replay.

Wyobraźcie sobie że koło Mapasoftu pojawiło się też stado “sępów”. Kim były “sępy”? To byli domorośli piraci którzy kręcili się koło sklepu i kiedy widzieli że ktoś idzie tam z kasetą aby nagrać gry przejmowali go i proponowali o połowę niższą cenę. Zjawisko to w pewnym momencie tak się rozrosło że dochodziło do bójek pomiędzy “sępami”.
W tych czasach miałem znajomego który prowadził skup makulatury. Wtedy taki facet był KIMŚ przez duże K. Już nawet nie chodzi o to że mógł załatwić talony na papier toaletowy ale często w jego ręce trafiały zachodnie kolorowe czasopisma. I właśnie mój znajomy miał takie szczęście że w jego ręce co jakiś czas wpadały gazety o grach na ZX Spectrum i Commodore. “Commodore magazine” i chyba “Sinclair User”. Z tych gazet wyrywało się strony z grami z robiło kolorowe katalogi z których klienci mogli wybierać tytuły. Wtedy to była taka nowość że cały Karlik chodził do mnie to cudo oglądać. Pomysł szybko skopiowano i pół roku później każdy miał już swój katalog a ja jeszcze zarabiałem na sprzedaży gazet z zachodu. W między czasie coraz więcej dyskietek pojawiało się na giełdach. Pojawili się też pierwsi PC-towcy ze swoimi XT czy AT ale nikt nawet nie zwracał na nich uwagi. Mało tego. Wyśmiewano ich bo nikomu się w głowie nie mieściło że na tych blaszakach ktokolwiek będzie grał. No trochę się wszyscy pomylili.
I tak moi drodzy to El Dorado trwało do 4 lutego 1994 roku. Wtedy w życie weszła ustawa o ochronie praw autorskich. Piractwo (wtedy już nielegalne) trwało jeszcze przynajmniej do początku XXI wieku. Tyle że to już nie było to samo. W latach 80-tych nie liczył się zarobek. Owszem on był bardzo fajnym dodatkiem ale najważniejsze były komputery. Atmosfera giełdy. Kiedy wchodziłeś do środka domu studenckiego “Karlik” a tam w kompletnych ciemnościach (bo zasłaniano okna żeby obraz z komputerów który był wyświetlany najczęściej na monitorach Neptun 150 o zielonej barwie obrazu) wkraczałeś do innego świata. Świata dla większości społeczeństwa niedostępnego a nawet niezrozumiałego. A my byliśmy częścią tego świata a nawet w pewien sposób go tworzyliśmy. Byliśmy pionierami komputeryzacji w Polsce. Śmiem nawet twierdzić że nikt w Polsce nie zrobił tyle dobrego dla komputeryzacji co piraci. Każdy kto żył w tych czasach i interesował się komputerami o tym wie.


W latach 90-tych ceny sprzętu były naprawdę stabilne. Ich wahania można było mierzyć w półroczach. Kiedy zaczął się handel podzespołami do PC po pierwsze popyt był olbrzymi. Po drugie ceny były stabilne a inwestycje w domowy import zwracały się czasami nawet wielokrotnie. Sam kilka razy sprowadzałem pamięci DIMM czy SIMM z Austrii. Czasami też sprowadzałem jakieś płyty główne albo kilka procesorów. Wyobraźcie sobie jednak że w tym czasie powstawały pierwsze firmy które zaczynały sprowadzać podzespoły hurtowo. Kilka z tych firm dorobiło się dużych pieniędzy i istnieją do dzisiaj. A wszystkie zaczynały od giełdy RTV. Tak więc inwestycje w sprzęt były opłacalne i bezpieczne. Jak inwestowanie w obligacje pod kredyty hipoteczne (hehehe). Aż do pewnego dnia w zimie 1997 roku.

Wtedy własnie nastąpiło coś niewyobrażalnego. Ceny spadły o połowę! Potraficie sobie to wyobrazić? Najbardziejstraciły kości pamięci a tych było najwięcej bo były małe i najłatwiej je było przemycić przez granicę. Stało się to z soboty na niedzielę. Po prostu w niedzielę rano kilka większych “firm” wystawiło kości pamięci czy procesory za 50 procent ceny. Wszystko dlatego że w nocy w sobotę przywieźli je z zachodu a tam właśnie zaczęło się trzęsienie ziemi. Przez pierwsze dwa tygodnie wielu handlarzy udawało twardzieli i nie spuszczali cen. Uważali że to jakiś przekręt. Ale to nie był przekręt. Po prostu lada chwila miały się pokazać nowe procesory zarówno Intela jak i AMD. Wszystko potaniało także ze względu na znaczne ułatwienia importu z Chin. Dwa tygodnie później wszyscy chcieli się już pozbyć sprzętu który mieli. Problem w tym że ceny nadal spadały! Mój kolega który był o krok od tego aby otworzyć dużą firmę zajmującą się sprzedażą sprzętu dzień przed tym krachem (w piątek) sprowadził dużą partię towaru z Niemiec na którą zapożyczył się nawet od swoich teściów…

Niemcy musieli zacierać ręce kiedy ja sprzedawali bo prawie na pewno wiedzieli co się stanie w ciągu następnych dni. W ten sposób kilka osób zbankrutowało. Wiele firm nie powstało. Ci którzy mieli szczęście nieźle się obłowili. Klienci piali z zachwytu bo za te same pieniądze składali o niebo lepsze komputery a ja po raz pierwszy zobaczyłem na własne oczy krach. Na zdjęciu giełda przy Grzybowskiej.

Tom Rollauer